Cinema.pl: Zacznę od gratulacji. Podczas lipcowego festiwalu Dwa Brzegi zdobyłeś I nagrodę za film krótkometrażowy „Synthol”, w którym pojawiłeś się w potrójnej roli: scenarzysty, reżysera i aktora pierwszoplanowego. O czym jest „Synthol"?
Piotr Trojan: Jury w swoim uzasadnieniu określiło „Synthol", jako kino wielkich paradoksów: ironiczne i empatyczne, bezpretensjonalne i pełne kulturowych kontekstów, efektowne w formie i kameralne w nastroju. I taki właśnie jest świat trzydziestokilkuletniego Eryka, początkującego videoblogera marzącego o karierze kulturysty - pokręcony i niejednoznaczny. Chłopak potrafi rozczulić swoją naiwną wiarą we własne możliwości. Innym razem budzi współczucie, a czasem wręcz zażenowanie. Kolorytu całości dodaje postać nadopiekuńczej matki granej przez fantastyczną Iwonę Bielską.
C: Jessica Chastain, która otrzymała w tym roku Oscara za rolę Tammy Faye, była jednocześnie główną producentką filmu i właścicielką praw do ekranizacji. Myślisz, że nadeszły czasy, gdy aktorzy powinni brać na siebie ciężar produkcji, czy reżyserię, aby mieć większy wpływ na ostateczny kształt filmu?
PT: Mam nadzieję, że to nie jedyne wyjście, a raczej jedna z możliwości. Trzeba mieć naprawdę końskie zdrowie i grubą skórę żeby ogarniać tyle zadań jednocześnie. Ale jak się okazuje czasami warto wyjść ze strefy komfortu. Rozpoczynając pracę nad scenariuszem do „Syntholu" od razu wiedziałem, że chcę go wyreżyserować. Miałem w głowie wizję całości, wiedziałem jak poprowadzić poszczególne postaci. Pewności dodały mi studia reżyserskie w szkole Andrzeja Wajdy.
C: A co z rolą Eryka?
PT: Chłopaka do tej roli szukaliśmy na castingu. I choć mieliśmy kilku ciekawych kandydatów to ciągle czuliśmy niedosyt. Musiałem chyba ekipę zamęczać swoimi wyobrażeniami dotyczącymi tej postaci bo w pewnym momencie powiedzieli mi, że może najlepiej będzie jak sam go zagram (śmiech). Ale całkiem szczerze to mi aktorstwo już nie wystarcza. Czuję w sobie dużo większy potencjał. Chcę próbować nowych rzeczy, spełniać się na różnych płaszczyznach. Dlatego gram, piszę, prowadzę warsztaty dla dzieciaków w Tarnowskich Górach, skąd pochodzę. Teraz chce stworzyć monodram, z którym będę jeździć po całej Polsce.
C: Skąd w Tobie taka potrzeba twórczego działania?
PT: Zastanawiałem się kiedyś nad tym. Po latach grania mniejszych lub większych ról, dziesiątkach castingów i wiecznym oczekiwaniu na telefon z propozycją dotarło do mnie, że wcale nie muszę czekać. Wiem co potrafię, ciągle się dokształcam i przede wszystkim ciągle mi się chce. Rola Tomka Komendy z pewnością dodała mi pewności siebie. Takich jak ja jest więcej i całe szczęście. W polskim kinie zaczynają dziać się wyraźne zmiany, w Gdyni wygrywają debiutanci, aktorzy na planach zaczynają być traktowani podmiotowo, a nie przedmiotowo, co raz częściej słyszymy o zagranicznych sukcesach polskich reżyserek jak choćby Agi Smoczyńskiej, Kasi Adamik czy Małgorzaty Szumowskiej. Dzisiaj mamy dużo więcej możliwości i musimy z nich korzystać.
C: Już we wrześniu zobaczymy Cię w jednej z głównych ról w filmie „Johnny” opowiadającym o ks. Janie Kaczkowskim. Jego twórcy to w zasadzie wyłącznie przedstawiciele młodego pokolenia.
PT: I to był jeden z powodów, dla których przyjąłem tę rolę. Jak usłyszałem, że mam grać w filmie o księdzu, którego średnio kojarzyłem, to niekoniecznie czułem ciarki na plecach. Ale świetny scenariusz Maćka Kraszewskiego rozwiał moje wątpliwości. A rzadko się zdarza, że na tym etapie czuję, że to może być wyjątkowy film. Kolejnym miłym zaskoczeniem była praca z Danielem Jaroszkiem, który dotychczas kręcił z sukcesami filmy reklamowe. Tu zadebiutował w roli w reżysera filmu fabularnego. Jego świeże spojrzenie, wyczucie w pracy z aktorami, to jak prowadził postaci sprawiły, że „Johnny” w żaden sposób nie jest kolejną banalnie zekranizowaną biografią.
C: Kim zatem jest tajemniczy Patryk, którego grasz?
PT: „Johnny” to oparta na faktach historia Patryka, młodego buntownika, który jak magnes przyciąga kolejne problemy. Kradzieże i rozboje - to świat w jakim dorasta i funkcjonuje. Ma zatargi z prawem, w konsekwencji trafia do puckiego hospicjum, gdzie ma pomagać. Tam spotyka ks. Kaczkowskiego, dzięki któremu postanawia rozpocząć zupełnie nowe życie. Co więcej, znajduje w sobie tyle siły i empatii, by pomagać również innym. To świetnie opowiedziana historia tej niezwykłej przyjaźni.
C: Brzmi to trochę jak kolejny film o losach typowego „bad boya”. Myślisz, że uda Wam się zaskoczyć czymś widzów?
PT: Tak i mówię to z pełnym przekonaniem. W filmie ból i cierpienie przeplatają się z ciepłem i bezgranicznym oddaniem. Nie brakuje tu też humoru, który sprawia, że „Johnny” nie jest jedynie kolejnym wyciskaczem łez. Ten film jest świeży, zadziorny, przewrotny - nie da się go zamknąć w typowych schematach. Dokładnie tak, jak wymykał się nim ksiądz Kaczkowski, którego cenili zarówno wierzący, jak i ateiści. Potrafił dotrzeć do wszystkich.
C: Czy do tej roli musiałeś się specjalnie przygotowywać? Spotkałeś się z Patrykiem, tak jak kilka lat temu z Tomkiem Komendą?
PT: Tak. Zawsze korzystam z takiej możliwości. Interesuje mnie kontekst, środowisko w którym żył i dorastał bohater. Dlatego pojechałem do Pucka, skąd pochodzi Patryk. Oprowadził mnie po mieście, zaprosił do swojego rodzinnego domu. Następnie wyskoczyliśmy na Hel, gdzie poznałem jego żonę Żanetę i dzieci. Zabrał mnie też do swojej restauracji „Przez żołądek do serca”. Talent Patryka do gotowania został dostrzeżony właśnie w hospicjum. W ramach przygotowań do roli również odbyłem staż w hospicjum oraz jednej z najlepszych warszawskich restauracji u Aleksandra Barona. Chłopaki dali mi nieźle popalić na kuchni ale nie ma w Polsce aktora, który umiałby lepiej operować nożami motylkowymi (śmiech).
C: Ale „Johnny” to nie jedyna premiera z Twoim udziałem. W lipcu na ekrany kin wszedł „Samiec Alfa”. Niebawem zobaczymy Cię w dwóch serialach: w trzeciej części „Szadzi” oraz w „Wielkiej wodzie”. Czyżby tegoroczna jesień należała do Piotra Trojana?
PT: Ostatnie miesiące miałem bardzo pracowite. Cieszę się, że w końcu wszyscy będą mogli zobaczyć to, w co włożyliśmy tyle serca. To naprawdę niezwykłe doświadczenie móc pracować z tak świetnymi aktorami jak Maciek Stuhr, Jowita Budnik, Anna Dymna, czy Maria Pakulnis. Nie wspominając już o reżyserach jak Janek Holoubek, którego znam od lat i uwielbiam z nim pracować lub Ania Kazejak, którą poznałem na planie Szadzi ale jej wyczucie oraz to jak pracuje z ludźmi od razu mnie urzekło. Jednego jestem pewien - tegoroczna jesień obfituje w dobre propozycje kinowe i serialowe.
C: Mógłbyś zatem powiedzieć coś więcej o Twoim bohaterze w Szadzi?
PT: Maciek to kawał skurczybyka. Typ spod ciemnej gwiazdy, któremu się wydaje, że może wszystko. A może naprawdę wiele bo w miasteczku, w którym mieszka, jego matka jest policjantką. Chłopak wie, że ona go wyciągnie z każdych tarapatów więc nagminnie to wykorzystuje. Ale w pewnym momencie na jego drodze stanie Piotr Wolnicki, grany przez Maćka Stuhra. I tu zaczyna się robić ciekawie. Ale co wyjdzie ze spotkania zła ze złem widzowie muszą przekonać się sami. Dodam tylko, że według mnie scenariusz 3 części „Szadzi” jest najlepszy, co powinno ucieszyć fanów serialu.
C: Rozpoczęliśmy rozmowę od tematu nagród. Więc i nim zakończmy. Ostatnie dwa lata to ciąg nagród i wyróżnień za „Synthol”, a przede wszystkim za rolę Tomka Komendy. Co zmieniło się w tym czasie w życiu Piotra Trojana?
PT: Ostatnie dwa lata dały nam wszystkim nieźle popalić. Najpierw pandemia, chaos, strach o zdrowie swoje i najbliższych. Potem sytuacja imigrantów na wschodniej granicy, bezsensowna śmierć gdzieś w ciemnej puszczy w osamotnieniu. Teraz wojna w Ukrainie. Myślę, że wiele osób ma problem z odnalezieniem się w tej rzeczywistości. Każdy dzień to porcja informacji, z którymi można sobie w pewnym momencie nie poradzić. Mi pomaga praca i kolejne projekty, w które się angażuję. Dzięki sukcesowi filmu o Tomku Komendzie więcej osób mogło zobaczyć mnie w dużej roli, z którą sobie poradziłem. Dlatego dziś częściej dostaję konkretną propozycję, a nie zaproszenie na casting. To poczucie bezpieczeństwa i spokój, które są dla mnie ważne i które bardzo doceniam. I choć zabrzmi to banalnie wiem, że nie wszystko trwa wiecznie dlatego nie chcę się przyzwyczajać do myśli, że tak będzie już zawsze. Z tyłu głowy mam pomysł na swój nowy scenariusz filmowy i monodram. Także będziecie jeszcze mieć mnie dość (śmiech).