Świat zaatakowany przez Zombie
Stało się! Świat został zaatakowany przez zombie. Z każdą sekundą ich liczba wzrasta. Rozprzestrzeniają się jak epidemia od Azji poprzez Europę aż po Amerykę. Stają się niemal niemożliwi do pokonania, "zarażając" każdą napotkaną osobę. Pośród tego chaosu, jak wybawiciel, pojawia się Gerry (Brad Pitt). Staje na czele wyprawy, która ma rozwikłać zagadkę dziwnych postaci i uratować świat od zagłady.
Gerry nie jest typowym bohaterem. Wygląda jak przeciętny mężczyzna, a do tego prowadzi zwyczajne życie z żoną i dwiema córkami. Dzięki jego przeszłym powiązaniom z ONZ, zostaje wciągnięty w centrum całego zamieszania. Na jego pomoc liczy rząd i oczekujemy, że w niesamowity sposób pokona epidemię zombie.
Fabuła zapowiada się interesująco, jednakże film nie zaskakuje.
Początkowo akcja rozwija się w żółwim tempie, dlatego też znużenie nie zachęca do dalszego seansu. Całość ratuje ostatnie pół godziny, choć i tutaj nie pojawia się zbyt duże napięcie. "World War Z" został zaliczony do kategorii horroru i kina akcji. Strachu tutaj jest niewiele, a karykaturalne postaci zombie raczej bawią. Oglądając film mamy wrażenie, jakbyśmy zostali wrzuceni do jakiejś gry i pokonywali kolejne etapy. Główny bohater podróżuje po całym świecie, aby zebrać brakujące puzzle i w końcu uzyskać upragnione odpowiedzi.
Zadziwiający jest fakt, że fragmenty, w których dużo się dzieje stanowią słabszy punkt filmu. Zdecydowanie mocniejszy wydźwięk pojawia się, kiedy razem z bohaterem skradamy się niż wtedy, kiedy biegniemy.
Co więcej, mam wrażenie, że to właśnie w tych momentach nie możemy złapać tchu.
Sam Brad Pitt ma na swoim koncie o wiele ciekawsze i bardziej wymagające role. Myślę, że ta niewiele zmieni w jego karierze, a film przejdzie przez nasze kina bez większego echa.