Panie Tomku pochodzi Pan z Bydgoszczy i przyjeżdża do Torunia z filmem „Tylko nie mów nikomu”. Jest Pan samobójcą?
Uważam, że te animozje toruńsko-bydgoskie w dzisiejszych czasach to już właściwie legendy. Jeżeli nawet czasami dochodzi do potyczek na szczeblach politycznych czy kibiców, to nie ma co się do tego przywiązywać. Z drugiej strony mit, że Toruń z Bydgoszczą się nie lubi, na pewno przetrwa. Osobiście nigdy niczego złego nie doświadczyłem w Toruniu, a bywałem tu wielokrotnie. Toruń bardzo mi się podoba, nie tak jak Bydgoszcz, ponieważ to moje rodzinne miasto. Jednak zawsze bardzo chętnie wracam do Torunia.
Spotykamy się przy okazji dyskusji na temat filmu „Tylko nie mów nikomu”, a Toruń słynie z pewnego Ojca Dyrektora… Bałam się, ze może dojść do dramatu.
Trochę jestem zmartwiony, ponieważ liczyłem na szturm modlitewny, zwolenników i słuchaczy Radia Maryja. Nic takiego się nie stało. A tak zupełnie poważnie. Nie widzę powodu, aby miało dojść do czegoś złego. Mój film nie jest anykościelny, antyreligijny. On opowiada o przestępstwach, popełnionych na dzieciach, a to nie ma nic wspólnego z wiarą. To nie jest uderzenie w wiarę, to jest uderzenie w przestępców. Tylko tyle i aż tyle. Byłbym zdzwiony, gdyby ktoś chciał przyjść i zakłócać to spotkanie. Odbyłem ponad 100 spotkań w całym kraju i przyznam szczerze, ze jestem zawiedziony, ponieważ na żadnym nie pojawił się ksiądz. Nie wiem co jest tego powodem. Czy nie przychodzą, ponieważ obawiają się zadać pytania albo przyjść i musieć się tłumaczyć. W każdym razie czekam na tego pierwszego, odważnego księdza, który przyjdzie na takie spotkanie.
Wspomina Pan o spotkaniach, ten film robi też nadal furorę w sieci. A jaki jest odzew teraz?
Myślę, że ta liczba osób, która przyszła dzisiaj na spotkanie, zapełniona cała sala, pokazuje, że film trafił w swój czas. Znalazł mnóstwo odbiorców. Wywołał dyskusje jakiej jeszcze w Polsce nie było. Uważam, że odniósł skutek, którego mógłbym się spodziewać. O czym może marzyć dokumentalista? Może marzyć o tym, że jego film obejrzy wiele milionów ludzi i ze chociaż w małym zakresie wpłynie on czy zmieni otaczając nas rzeczywistość. Myślę, że to się udało. Myślę, że tak ogromne zainteresowanie widzów spotkaniem, to efekt tego filmu. Gdybym zaproponował takie spotkanie, a nie zrobił tego filmu, to słuchaczy byłoby o wiele mniej. Poza tym uważam, ze ten film zmienia świadomość wielu osób, otworzył wielu osobom oczy. Na takich spotkaniach bardzo często słyszę od osób, które deklarują, że są bardzo mocno wierzące, że ten film był potrzebny. Często padały stwierdzenia, ze kościół musi się oczyści i stanąć po stronie ofiar, a nie oprawców. Bardzo mnie to cieszy.
Z drugie strony te osoby wierzące, o których Pan wspomina, często zamiatają problem pod dywan.
Trudno jest uogólniać. Uważam, że nawet jeżeli nie widzimy, to pewien proces już trwa. Jeżeli nawet znaczna część kościelnych hierarchów, nie widzi powodów aby kościół się specjalnie rozliczał, aby np. otworzyć archiwa, to nawet oni wiedzą, ze nie można udawać, że nic się nie stało. Przynajmniej na poziomie werbalnych deklaracji, opowiadają się po stronie ofiar, nawet jeżeli wciąż nie ruszyły konkretne działania. Samo nastawienie oraz to co mówią, pokazuje że dostrzegają zmiany. Podobnie jest z tzw. szeregowymi księżmi. Jeszcze chwilę temu było nie do pomyślenia, aby krytykowali oni w tak otwarty sposób swoich przełożonych. Jeżeli wśród tych ok 40000 duchownych w Polsce, są to tylko pojedyncze przypadki, to jest ich więcej niż parę lat temu. Moim zdaniem wiele rzeczy się zmienia, których być może nie dostrzegamy. Może sukces frekwencyjny tego filmu spowodował, że część osób myślała, że zmiany nastąpią w ciągu krótkiego okresu czasu, że episkopat poda się do dymisji czy otworzą się archiwa i powstanie specjalna komisja, która wszystko prześledzi. Nigdy nie miałem wątpliwość, nigdy nie łudziłem się, ze tak będzie. Zawsze powtarzam, ze to musi być ewolucja, jeżeli chodzi o zmianę pewnych postaw i zachowań w kościele. Nie liczę na żadną rewolucję. Ten film to jest początek pewnych przemian. Być może za parę lat, kiedy powstanie wreszcie komisja, o której chwile temu było głośno, wtedy spojrzymy wstecz i wrócimy do filmu. Życzę tego sobie oraz ofiarom, abyśmy do takiego momentu doszli. Po spotkaniu podszedł do mnie mężczyzna, który był ofiara księża i opowiedziała, że zapadł wyrok w jego sprawie, a sąd powoływał się na ten film. Gdy dochodzi do takiej sytuacji, ze przychodzą ludzie i dziękują za ten film, to czuje się też zażenowany, ponieważ uważam, że zrobiłem swoje. Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, to powinno być zrobione wcześniej. Z drugiej strony, kiedy przychodzą takie osoby, to wiem, że było warto, chociażby dlatego aby te osoby poczuły się lepiej, zyskali wiarę w siebie i aby walczyli z psychicznymi ranami.
Jest to dokument, których trochę widziałam. Były to gorsze lub słabsze produkcje. Co wg pana znaczy dobry dokument?
Zależy o czym mówimy. W filmie dokumentalnym podobnie jak w fabularnym można wskazać dodatkowo kilka podgatunków. Wyróżniamy dokumenty autorsko-artystyczny, zaangażowane czy demaskatorsko-śledcze, które ja zrobiłem. Jedno jest pewne. Dla mnie film dokumentalny powinien przykuć uwagę widza i dać mu do myślenia. Jestem też za tym, aby polskie kino dokumentalne więcej mówiło o naszej współczesności, o zjawiskach społeczno-politycznych. Ważne jest to, aby polscy dokumentaliści nie bali się poruszać spraw, tematów trudnych, kontrowersyjnych, gorących, bulwersujących czy niewygodnych politycznie, które jednocześnie emocjonują społeczeństwo. Odnoszę wrażenie, że artystyczno-autorskiego kina dokumentalnego jest dużo. Nie chciałbym nikogo skrzywdzić, ale tego mi właśnie brakuje. Dokument powinien opowiadać świat w całości. Chociaż z drugiej strony jest większe pole do popisu dla mnie.
Z jednej strony mówimy o filmie dokumentalnym, ale z drugiej strony zastanawiam się nad funkcją dziennikarzy. Ostatnio mówiłam z Agnieszka Holland, przy okazji promocji filmu „Obywatel Jones”. Uważam, ze jesteśmy zobowiązani do działania, mówienia nawet o tych niemiłych wydarzeniach.
Absolutnie. Uważam, że w dzisiejszych czasach dziennikarstwo ma o wile więcej rzeczy do wypełnienia niż jeszcze kilka lat temu. Jedno z zadań to walka z zalewającym nas fałszem tzw. fake newsami, chociaż powinniśmy mówić po polsku kłamstwa, manipulacja. Dzisiaj dziennikarze mają do wypełnienia gigantyczną misję tzn. dawać świadectwo prawdzie, nawet jeżeli jest ona trudna, niewygodna, bolesna. Tym powinni zajmować się dzisiaj dziennikarze i to nie chodzi o żadne bohaterstwo, ale o to aby robić swoje. Szczególnie dzisiaj dziennikarz nie powinien iść na skróty, nie powinien schlebiać swoim odbiorcom, ale powinien opowiadać świat. Podobnie jak jest to w przypadku kina dokumentalnego. W Polsce nadal istnieją duże redakcje, jest masa dziennikarzy, ale też dokumentalistów czy reporterów, którzy muszą stawać po stronie prawdy o człowieku, który jest krzywdzony, który jest słabszy i potrzebuje pomocy. Szkoda czasu na zajmowanie się sprawami błahymi.
Dodatkowo mamy dzisiaj dostęp do internetu, do tzw. social mediów…
Dzięki internetowi zebrałem pieniądze na pierwszy i kolejne filmy. Dzięki mediom społecznościowym mam kontakt z widzami, informatorami. Wszystko zależy od tego jak wykorzystujemy internet. Wiadomo, że jest on pełny ścieku publicystycznego, dlatego trzeba umieć selekcjonować prawdziwe informacje. Z drugiej strony nie można załamywać rąk i mówić, że nic nie można zrobić, ponieważ internet to fake news, hejt, więc się poddajemy. Powinniśmy z tym walczyć i tym większa jest nasza rola. Ważne jest to aby odbiorcom mediów, nawet tych internetowych, które mają prawo czuć się zagubione, zdezorientowane, ten świat objaśniać i pokazywać gdzie leży prawda. Przed nami jest gigantyczne zadanie.
A co dla Pana jest bliskie sercu? Telewizja, radio, książki…
Ostatnio, kiedy lekarze kazali mi trochę zwolnić po operacji i miałem więcej wolnego czasu, zastanawiałem się czy nie zostawić całej części dziennikarskiej i skupić się na filmach lub skupić się tylko na książkach. Nie potrafię jednak wybrać. Myślę, ze nie byłbym pełny, szczęśliwy i spełniony, gdym dzisiaj musiał wybrać jedna z gałęzi mojej aktywności zawodowej. Nie chcę wybierać, nie chce określać co jest mi bliższe. Jest jednak jasne, ze moja pierwszą miłością, która zawsze wraca we wspomnieniach, to jest radio, od którego zaczynałem. Miałem to szczęście, ze pracowałem w czasach, w których radio to była rozmowa z zaproszonymi gośćmi i ze słuchaczami. Ner było ery komputerów czy playlisty, które są automatycznie odtwarzane. To radio pokochałem i ono jest. Aktualnie nie jestem związany z żadnym radiem, nawet nie mam na to czasu, ale za parę lat chciałbym wrócić. Marzy mi się jednak radio, audycja, gdzie mogę powiedzieć coś więcej niż na 30-40 sekund i rozmawiać o rzeczach, które uważam za ważne. Może przyjdzie taki moment. Moja pierwsza miłość to radio.
Za co Pan kocha dziennikarstwo? Co jest pozytywne w tej pracy? Jakby zachęcił Pan młodych?
Prawdę mówiąc to bardziej odstraszam, gdy spotykam się np. ze studentami. Nie chce przedstawiać tego zwodu fałszywie, ponieważ jest to ciężka robota, chociaż czasami może się wydawać inaczej. W większości przypadków jest ona nie najlepiej płatna. Trzeba ogromnej pasji, aby być dziennikarzem i z chęcią codziennie ten zawód wykonywać. Zawsze na spotkaniu z studentami, którzy chcieliby być dziennikarzami, radzę im aby się dobrze zastanowili. Najważniejsze jest to aby oni sami odpowiedzieli na pytanie czy to jest to czym chcą się zajmować, ponieważ jeżeli nie jest to pasja, to praca ta będzie utrapieniem i skończy się szybkim „wypaleniem”. Co najbardziej kocham w dziennikarstwie? To, że widziałem rzeczy, których nigdy bym nie zobaczył, poznałem ludzi, których też normalnie bym nie poznał. To są rzeczy najważniejsze, że byłem i wciąż jestem blisko wydarzeń, które przechodzą do historii czy to w Polsce czy na świecie. To wszystko zostaje w pamięci. Mogę powiedzieć, ze jestem człowiek spełnionym, ale wciąż głodnym sukcesów.