W 1979 roku debiutowała w spektaklu Teatru Telewizji Czarownice z Salem Artura Millera (reż. Zygmunt Hübner), a grana tam przez nią rola Abigail uznana została za najlepszy debiut aktorski na Festiwalu Twórczości Telewizyjnej w Olsztynie. W Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie Liliana Komorowska wystąpiła między innymi u boku takich aktorów jak: Diana Rigg, Peter Weller, Donald Sutherland, Telly Savalas, Tom Selleck, Aidan Quinn czy Ben Kingsley. Ostanio mogliśmy aktorkę ogoladac w serialu BONDYNKA.
Kreuje pani nową postać w serialu. Kim ona jest?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: - Gram Bellę, niegdyś wielką gwiazdę PRLu, divę estrady, która została odrzucona przez czasy pokryzysowe.Była kiedyś divą jak Violetta Villas, teraz żyje przeszłością. Mieszka w podupadłej, bardzo zaniedbanej willi, chodzi po wsi w swoich starych sukniach, w których występowała niegdyś na estradach całego świata. Straciła, swoją niegdyś wspaniałą, pozycję gwiazdy. Z tą sytuacją nie chce się pogodzić. Prowadzi przytulisko dla psów, bo one dają jej bezwarunkową miłość i są jej jedyną widownią. Jest odizolowana od świata, ale ma niesamowitą dozę optymizmu i wiarę że pewnego dnia przyjdzie rycerz na białym koniu i ją wybawi. Przede wszystkim wierzy w przeznaczenie, jest ciągle w sile wieku i walczy o to, żeby przetrwać.
Zagrała Pani w tak bardzo swojskim serialu, przecież na stałe mieszka Pani za oceanem?
Rzeczywiście, od lat mieszkam za granicą, obecnie w Kanadzie i rzadko bywam w kraju. Zagrałam już wcześniej w serialu "Teraz albo nigdy" rolę matki głównej bohaterki, mając za serialowego męża Jerzego Zelnika. Udział w tej realizacji uświadomił mi, że mogę grać także w Polsce, choć to niełatwe organizacyjnie. Ale bardzo się cieszę, bo przy okazji odwiedzam rodzinę. Mam tu rodziców, brata, ciocię, no i przyjaciół. Kiedy moja agencja w Polsce zadzwoniła, że jest propozycja zagrania w serialu o tematyce wiejskiej troszkę się zdziwiłam. Okazało się, że chodzi o postać, która jest osobą jakby z innego świata, a że autorem scenariusza jest pan Andrzej Mularczyk wybitny scenarzysta, poprosiłam o przysłanie mi tekstu pierwszego odcinka.
Aktorzy już się znali z poprzedniej serii, a pani wchodziła jako nowa osoba. Jakie to było uczucie? Jak się pani odnalazła w tej nowej „rodzinie”?
Bardzo dobrze się odnalazłam. Dla mnie najważniejszy był scenariusz. Jak się ma dobry materiał, to chce się być na planie. Mirek Gronowski, który poprowadził pierwszy sezon "Blondynki", wyreżyserował też drugi, a jest on człowiekiem z wizją, więc wszystkie postaci stworzone przez genialnego Andrzeja Mularczyka wspaniale zafunkcjonowały. Zawierzyłam też operatorowi i makijażystkom, które przekonały mnie, że Bella musi być ode mnie starsza. Reżyser podkreślał że ona jest ładna naprawdę i nie potrzebuje takiej urody z pudełka. Przez te 10 odcinków grałam praktycznie bez makijażu, a wszystkie cienie po oczami były dodane przez makijażystki. Muszę przyznać, że zaprzyjaźniliśmy się wszyscy i już podczas pracy przy drugim odcinku stworzyliśmy swego rodzaju rodzinę.
Pani bohaterka prowadzi przytulisko dla psów. Jak się pracowało ze zwierzętami?
Mieliśmy do 400 psów w prawdziwym przytulisku, gdzie kręciliśmy dużo scen. Pomagali nam treserzy i opiekunowie psów, bardzo profesjonalni i mieliśmy do nich ogromne zaufanie. Nie miałam żadnych problemów i barier, zwłaszcza, że sama mam dwa psy. Jeden malutki, jamnik, który nazywa się Bella, jak moja serialowa bohaterka, i duży dog - Charlotte.