cinema.pl Wywiady

niedziela, 08 kwiecień 2018 14:10

Miasto wyzwala walkę o „ja”... - Małgorzata Szczerbowska dla cinema.pl

Napisane przez 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Opublikuj na FacebookOpublikuj na Google BookmarksOpublikuj na Twitter

- W szkole muzycznej uczyłam się 12 lat. To był bardzo intensywny i ważny czas w moim życiu. Muzyka, którą tam grałam i ludzie, z którymi tam się spotkałam (a towarzyszą mi oni do dziś, za co jestem ogromnie wdzięczna) to podstawy mojej wrażliwości. Często do tamtych zajęć w sobie powracam. Kiedyś wydawało mi się, że w aktorstwie znajdę więcej wolności, dziś wiem, że każda sztuka potrzebuje przede wszystkim konstrukcji i cierpliwości - wspomina Małgorzata Szczerbowska aktorka, która zagrała w filmie Jagody Szelc WIEŻA. JASNY DZIEŃ.


Spotykamy się w toruńskim Kinie Centrum przy okazji projekcji filmu „Wieża. Jasny dzień”. Czym są dla Ciebie takie spotkania?

Reakcje po obejrzeniu filmu są pozytywne.  Bardzo wiele jest dobrej energii wokół tego filmu, zainteresowania, dużo emocji. Ludzie często opowiadają o przeżyciach, o tym że ten film „kotłuje się w ich głowach” przez kilka dni. Nie wszyscy są też zgodni co do jednego wymiaru treści. Jest to dobra sytuacja, ponieważ ten film jest tak zrobiony, aby każdy miał prawo myśleć, to co myśli, czuć, to co czuje i widzieć co widzi.  Jest wiele głosów, że to nowa fala w kinie polskim, że inspirujący jest język tego filmu. Historia też wciąga, chociaż nie łatwo ją opowiedzieć.

Za film odpowiada młoda reżyserka Jagoda Szelc. Obsada też młoda, debiutująca. Jak Wam się współpracowało?

Współpracowało nam się bardzo dobrze, co nie oznacza, że na planie nie było trudnych sytuacji. Najtrudniejsza była pogoda ( śmiech), szybko musieliśmy dogadać się z tym, że jak potrzebujemy słońca to pada deszcz i odwrotnie. A tak na serio, to najbardziej stresujący był fakt, że film miał zostać zrealizowany rok wcześniej, myśmy byli już po próbach, spakowani w walizki, gotowi do grania i w ostatniej chwili dostaliśmy telefon, że produkcja jest przeniesiona na kolejny rok… w tamtym momencie wydawało nam się, że to koniec, że to się już nie wydarzy, a jednak… Po roku wróciliśmy do prób i do swoich postaci. Pracowało nam się dobrze, ponieważ Jagoda wybrała ludzi, mam na myśli całą filmową ekipę, którym łatwo było zaufać,  których po prostu nie dało się nie lubić. Ważne jest, że jak Jagoda już się na kogoś zdecyduje, to nigdy nie podważa umiejętności wybranej osoby, nie testuje, nie każe niczego sobie ani innym udowadniać , ona buduje w pracy  atmosferę pełną wzajemnego szacunku i to procentuje, przelewa się na współpracę pomiędzy aktorami/postaciami. Byliśmy bardzo otwarci na siebie i szybko umieliśmy się porozumieć i współgrać ze sobą.

Pytam o współprace, ponieważ słyszałam historię o … kwestionariuszach…

Kwestionariusz to jest zestaw pytań, dotyczący postaci. To popularna metoda pracy nad rolą, ale po raz pierwszy spotkałam się z tym, że reżysera ułożyła wspólny zestaw pytań dla wszystkich postaci i odpowiadaliśmy na nie indywidualnie, ale w tym samym czasie. Jagoda zadała nam te pytania na chwilę przed rozpoczęciem zdjęć. Sceny były pobudowane, znaliśmy lokacje, znaliśmy siebie, wiedzieliśmy co mamy grać. Jedno z pytań brzmiało: „czego Twoja postać chce w tym momencie?”. I niesamowite było to, że wszyscy na to pytanie  odpowiedzieliśmy „spokoju”. Każdy ze swojej perspektywy, każdy z perspektywy postaci. Wszyscy mieliśmy jeden cel, który był też celem filmowym. To są takie rzeczy, które później budują obecność aktora na głębszym poziomie. Nie tylko na tym  zadaniowym,  czyli „umiem-wykonuję”, ale na poziomie „faktycznie jestem”.

Taki sposób pracy procentuje… Można powiedzieć, że film bardzo ciężki, ale jednocześnie bardzo aktualny.

Nie jest to komedia romantyczna (śmiech). Jest to kina arthousowe. Jest to trochę eksperyment gatunkowy. Kino metafizyczne. Oczywiste jest to, że nie każdego weźmie. Jest to natomiast kino, które stawia na widza tzn. nie daje ono oczywistej odpowiedzi na pytanie o czym jest i nie prowadzi widza od A do Z za rączkę. Nie nakazuje niczego, skłania do tego, żeby myśleć i czuć po swojemu.

I kończy się nie typowo, pozostawiając znak zapytania…

No tak, ale nie zdradzajmy zakończenia. Wiadomo, że się o nim mówi. Jednym się podoba, innym – nie.

Ogromna robotę „robi” też muzyka oraz nowość, czyli te momenty powrotów…

Uważam, że muzyka jest ważnym elementem filmu, jest niesamowicie dobrze wpisana. Mam wrażenie, że bez tej muzyki  byłby to zupełnie inny film. Bardzo mocno trzyma w fotelu. Wiele osób podkreśla, że to jest bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Jeżeli chodzi o powtórzenia sytuacyjne, to są one oczywiście częścią koncepcji Jagody. Scenariusz napisany był przed realizacją filmu, chcę podkreślić, że wszystkie sceny tak jak są zrobione, tak były zapisane dużo wcześniej, to jest naprawdę precyzyjna robota, zapięta przez Jagodę od początku do końca. Same powtórzenia budują chaos, zmieniają perspektywę, wprowadzają gatunek filmowy i go gubią… O to w tym filmie chodziło, żeby widza wytrącić z poczucia, że wie na pewno.

„Nie życzę Ci abyś musiała pracować na planie czy w teatrze z dziećmi czy zwierzętami.”. Takie podobno kiedyś padło zdanie… A w Waszym filmie pojawiają się dzieci.

I pojawiają się zwierzęta! Spotkałam się z takim aktorskim lękiem wcześniej…  W szkole teatralnej miałam okazję pracować z Igą Mayr, była wspaniałą aktorką i ważnym dla mnie człowiekiem, i ona rzeczywiście  powtarzała to wielokrotnie „Pamiętajcie dzieci, żeby nigdy na scenę nie brać zwierząt, ponieważ to Was zabije. Nikt  na Was nie będzie patrzył, wszyscy będą patrzyć na zwierzęta”. Dzieci i zwierzęta to są stworzenia tak żywe, tak naturalne, tak prawdziwe, że trudno im dorównać.   Przyciągają uwagę, ale nie należy się ich bać. Można się od nich uczyć. Z dziećmi grało się świetnie. Dusia i Igor dawali bardzo dużo pozytywnej energii. Po pierwszym dniu prób zaczęli siadać wszystkim na kolana i to działało fenomenalnie, ponieważ nie można było się stresować. Stresowałam się ujęciem, ale na moim ramieniu wieszali się Igor lub Dusia, ciągle coś chcieli i to przywracało mnie do równowagi. Lajla jest starsza i ma zupełnie inną osobowość, nie była tak ufna od samego początku, na nią trzeba było sobie zapracować, to też było fajne. Oczywiście mieli swoje za uszami, bo dzieci mają swoją określona wytrzymałość i czasem trudno je opanować, i sprowokować, aby robiły to co się chce. Najwięcej z nimi pracowała Jagoda. Dzieci jak coś zrobią, to potem szybko zwracają się z potwierdzeniem do osoby, która im to powiedziała, dlatego już na planie Jagoda w związku przekazywała sporo informacji nam, aby w czasie sceny dzieci upewniały się z aktorem na planie czy zrobiły dobrze, a nie odwracały się do reżysera czy operatora.

Na początku rozmawiałyśmy o odbiorze widzów. Zastanawiam się czy mieliście jakieś założenia, robiąc ten film? Czy czegoś oczekujecie?

Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ jest ono skierowane bardziej do reżysery, do sprawczyni całości. Ja jako aktorka nie mam bezpośredniego wpływu na kształt. Mam wpływ na swoją część, która jest jedną setną całości. Świadomość co z tego ma wyniknąć i jakieś oczekiwania z tym związane na pewno miała Jagoda. Dla mnie to był i jest cudowny prezent od losu. To jest mój debiut fabularny, szkołę teatralną skończyłam 18 lat temu i z marzeniami o  filmie prawie się pożegnałam. Wydawało mi się, że to już się nie wydarzy. Teatr tak, on będzie istniał, będą nowe projekty, nowe role i nowe scenariusze. Ten film, praca na planie i wszystko co teraz się wokół filmu dzieje, otwiera inne drogi, w mojej głowie na pewno.

Są już jakieś propozycje?

Jako aktorka nawiązałam współpracę z Kubą Biskupskim ( Agencja Ori Actors) , jako scenarzystka z Elżbietą Manthey (ADiT). Sama też odważniej pukam do różnych ludzi. Chcę grać, chcę pisać, chcę pracować i wierzę, że tak właśnie będzie.

Co było punktem zapalnym? Co Cię urzekło scenariusz, obsada, reżyserka…

Sama propozycja zagrania tak skomplikowanej roli w filmie była ekscytująca, bo takich ról dla kobiet jest mało.  Punktem zapalnym dla mnie było to o czym Jagoda chciała opowiadać. O przeczuciu, że bieg w którym żyjemy, tempo świata, kształt cywilizacji, że to któregoś dnia musi się wywalić i rozpocząć od nowa. Jest to coś co bardzo mocno jest moim przekonaniem. Tzn. mam wrażenie, że ustawiliśmy tą cywilizacje nie do końca tak jak trzeba. Za dużo lęku w tym wszystkim. Brakuje nam światła. To nikomu nie służy. Wszyscy coraz bardziej chcemy się zrelaksować, uspokoić, czuć , że przynależymy do świata, i że nie musimy na tę przynależność niczym specjalnym zasłużyć. Jakby coś, gdzieś nam umknęło…

No właśnie mówisz o ucieczce, o zrelaksowaniu się. Akcja filmu nie dzieje się w dużej metropolii, ale gdzieś w górach. To był chyba dobry pomysł na klimat filmu?

To był świetny pomysł. Bystrzyca Kłodzka. Niesamowite miejsce i faktycznie niesamowity czas, związany z odseparowaniem od miasta.  W tym ogromnym natłoku pracy na planie przyroda była nieprawdopodobnie kojąca dla nas wszystkich. Miałyśmy np. garderobę w stodole, w której dziewczyny od kostiumów i nasza charakteryzatorka postanowiły zamieszkać. Zrobiły sobie pokoik osobno, więc jak my przychodziliśmy rano na plan, to one się krzątały jak u siebie. Wchodziło się jak do domu. One nam pięknie tę garderobę zorganizowały z lustrami, szafami, a drzwi od stodoły otwierały się na potężne góry. To wyciszało i wpływało bardzo zdrowo na nas i na pracę. Miasto wyzwala walkę o „ja”,  a jak się wyjeżdża gdzieś w poza miasto, to „ja” robi się bardzo małe.  Nie powiem, że nieważne, ponieważ nie mam poczucia,  że jak stoję na szczycie góry to jestem nieważna. Mam jednak wrażenie, że jestem elementem w całości. I to są właściwe proporcje.

Tzw. współgranie z naturą.

Tak, ja się uspakajam, chociaż sama natura potrafi być niespokojna, czasami przerażająca, ale ja się czuję w niej bezpiecznie. Mam pewność, że to co ma się wydarzyć, to się po prostu wydarzy. Boję się miasta.

Kamera i teatr to inne aktorstwo?

Nie wydaje mi się aby było to inne aktorstwo. Aktorstwo to jest  zawód, uczę się go od wielu lat. Najpierw poznawałam techniki,  potem zyskałam doświadczenie różnych zawodowych sytuacji.  Nadal uczę się siebie w tym zawodzie. Radzić sobie ze sobą. To jest podstawa. Ten zawód potrzebuje mnie, mojej osobowości, mojej obecności, mojego spokoju albo mojego zaburzenia. W teatrze jest proces prób, a później gra się spektakle. Jak wchodzę w spektakl, to gram go od początku do końca, uruchamiam napęd i toczę się z tego jednego napędu aż do końca, myśli i emocje uruchomione w pierwszej scenie wpływają na to, jak zagram w ostatniej scenie. W filmie nie zawsze pracuje się według scenariuszowej kolejności,  film to potężna machina, wymaga innej organizacji. Inna jest też zasada składania postaci. W teatrze ja składam postać i łatwiej mi przewidzieć, jaki będzie efekt końcowy.  Gdy schodzę z planu, to nie wiele wiem, bo montaż to oddzielna i bardzo kreatywna faza tworzenia filmu.

W Toruniu skończyłaś Szkołę Muzyczną. Jak to się ma do aktorstwa?

W szkole muzycznej uczyłam się 12 lat. To był bardzo intensywny i ważny czas w moim życiu. Muzyka, którą tam grałam i ludzie, z którymi tam się spotkałam (a towarzyszą mi oni do dziś, za co jestem ogromnie wdzięczna) to podstawy mojej wrażliwości. Często do tamtych zajęć w sobie powracam. Kiedyś wydawało mi się, że w aktorstwie znajdę więcej wolności, dziś wiem, że każda sztuka potrzebuje przede wszystkim konstrukcji i cierpliwości.

Może kiedyś uda Ci się to połączyć?

Łączyłam to przez lata, na początku pracowałam w teatrze Pieśni Kozła, to był teatr bardzo muzyczny i tam pracowałam przede wszystkim z dźwiękiem, śpiewem, zapisywaniem pieśni. Później przez kilka lat prowadziłam Wniebogłosy, takie warsztaty rozwoju osobistego poprzez głos. Do pewnego momentu byłam bardzo związana z głosem, może nie tyle ze śpiewaniem w pojęciu piosenki aktorskiej, ale z istnieniem głosu w człowieku, a to za sprawą warsztatów prowadzonych przez  Zygmunta Molika, aktora Teatru Laboratorium. Interesowało mnie to jak głos wibruje, jak rezonuje, co naprawdę wyraża i na co wpływa w człowieku. Bardzo długo tego doświadczałam. Zawsze miałam takie marzenie aby muzykę połączyć ze słowem, z jakąś opowieścią. Lubię muzykę, która wyraża i wzbudza emocje, która nie zawsze jest harmonijna, która czasem bywa trudna w odbiorze i nie słucha się jej na co dzień ( śmiech). Do tej pory nie miałam odwagi tego zrobić.

W takim razie trzymam kciuki. Dzięki za rozmowę. 
   
Dziękuję.

Czytany 795 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 14 czerwiec 2018 13:40

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy Odśwież

Reklama

Pies.tv

Reklama

Reklama